Przemysław Spych. Kilka zdań o mnie? No to spróbuję.
W takich miejscach widuje się często teksty napisane w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Ja napiszę tu kilka zdań jednak w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Jakby to powiedzieć, bardziej od siebie, niż o mnie.
Urodziłem się jesienią. Tysiąc lat od chrztu Polski. W Łodzi. Oczywiście wtedy, kiedy Mieszko I przyjmował chrzest, miasta Łodzi jeszcze nie było, szkoda. W Łodzi spędziłem większość mojego życia, przynajmniej do tej pory. Ukończyłem wydział mechaniczny Politechniki Łódzkiej. Pracę dyplomową zrobiłem w Instytucie Pojazdów, a jej tematem była - ogólnie rzecz ujmując - konstrukcja silnika spalinowego. Zawodowo związany jestem jednak z branżą budowlaną już od czasów studiów, choć piastowałem też wysokie stanowisko kierownicze w zakładzie produkcyjnym branży spożywczej.
Obecnie w związku z moim zajęciem bardzo dużo podróżuję po Polsce. Od kilku lat zajmuję się doradztwem technicznym i szkoleniami w dużym koncernie. A poza tym cóż, Mazury, Podlasie i Podhale to miejsca gdzie lubię być. W roku 2009 przeniosłem się do Zakopanego, gdzie mieszkam - z małą przerwą. Lubię czytać, lubię góry, narty, rower, wędkę w dłoni, łazić po lasach, palić ognisko wieczorem, patrzeć na horyzont i... gadać z ludźmi.
Gdzie tu fotografia? Wszędzie. Zawodowo i prywatnie aparat jest zazwyczaj przy mnie. Jak to ładnie ujął pewien znany fotograf: „Łatwiej robi się zdjęcia, gdy aparat masz przy sobie.” Wszystko zaczęło się od pewnej książki, którą w dzieciństwie uwielbiałem oglądać. To czarno biały album, który cały czas jest ze mną. Odwracam głowę w stronę biblioteki, ruch oczami i … jest na swoim miejscu. Jeśli można mówić o książkach, które wpływają na nasze życia, na nasz obraz świata, na nasze postrzeganie otoczenia, to wspomniany album jest dla mnie jedną z takich właśnie książek.
„The Family of Man” wydana w 1955 roku i wielokrotnie wznawiane, bo o nim mowa, dostałem od mamy. Jest to album fotografii z wystawy, zbioru pięciuset trzech fotografii z sześćdziesięciu trzech krajów stworzonej dla Museum Of Modern Art w Nowym Jorku. Jest wiele pięknych albumów, jest masa wspaniałych fotografii. Jednak w pamięci mam ich tak naprawdę kilka, w innym miejscu tej strony postaram się o nich od czasu do czasu opowiedzieć. Ale ta „naj”, ta która wryła się w pamięć, zakotwiczyła i nie drgnie, znajduje się właśnie w tym czarno białym albumie. Jest na samym końcu, na stronie 192. Podpisana jest tak: „A world to be born under your footsteps …”.
Fotografia wykonana była w USA, ale równie dobrze mogłaby być wykonana tam dokąd Ty chodzisz na spacer. Na zdjęciu jest chłopiec i dziewczynka. Idą sobie ścieżką odwróceni do nas tyłem. Na oko on ma tak z pięć, a ona ze trzy latka, może ciut mniej. Chyba trzymają się za rączki. Chłopiec ma przydługie spodenki, a dziewczynka sukienusię do kolanek i krótkie rękawki. Wchodzą w plamę słońca. Ścieżką w lesie idą odkrywać świat. Wyobraziliście to sobie? Ja też tak chcę iść cały czas. Mamo dziękuję Ci za ten album.