Alpinizm - dla Gosi i Bartka

2016.07.31

 

 

          Alpinizm jest zajęciem mozolnym. Absolutnie pomijając stopień trudności całej drogi, miejsca na drodze, czy pojedynczego przechwytu, to zajęcie mozolne. Nawet jeśli wygląda na zdjęciach lekko i łatwo, to zajecie mozolne. Przyjmując tę płaszczyznę jako wyjściową do pewnych porównań wspinanie na ściankach, nawet na trudnych drogach, z trudnymi przechwytami i strzałami jest wersją light wspinania w skałach. Wspinanie w skałach jest wersją light wspinania w górach, wspinanie w górach latem jest wersją light wspinania w górach zimą. Wspinanie zimą na wysokości dwóch tysięcy metrów jest wersją light wspinania zimą na wysokości pięciu tysięcy metrów, a wspinanie na wysokości pięciu tysięcy metrów jest wersją light wspinania na wysokości ośmiu tysięcy metrów. Nigdy tam nie byłem i mam zaledwie mgliste wyobrażenie tego.

 

          Alpinizm ma w sobie coś niezwykle prawdziwego i pociągającego. Romantycznego i heroicznego. Wymaga wysiłku, wymaga odwagi, wymaga poświęcenia. I nie ma widowni. A jej brak czyni bezsensownym rozpościeranie pawiego ogona. Z drugiej strony brak widowni to w pewnym sensie brak weryfikacji, a to może kusić. Można kłamać i wyolbrzymiać. No ale… to tak jak w życiu. W sumie nic nowego. Tak czy inaczej alpinizm to zajęcie mozolne. I najczęściej zespołowe. Mozolne bo trzeba wiele kilogramów sprzętu wnieść pod jakąś ścianę zanim się w ogóle zacznie wspinanie. Mozolne bo ten sprzęt trzeba mieć na sobie podczas wspinania. Latem jest go sporo, a zimą jeszcze więcej. Obecnie standardowe i popularne drogi są obite, czyli ktoś wywiercił w skale dziury i osadził w nich mocne punkty przelotowe, takie „kotwy z solidnym oczkiem”. Odpada więc noszenie młotka i haków. Nie zmienia to faktu, że sprzętu jest sporo. A zimą jest go jeszcze więcej. Latem trzeba mieć uprząż i linę, różne taśmy i karabinki, stopery, albo rocksy i hexy. I friendy. No i haki i młotek. Do tego przyrząd asekuracyjny, reverso na przykład i karabinki zakręcane. Do tego buty na podejście i do wspinania. I kask. Do tego kurtka jakaś na deszcz, no i polar, no i może czapka, no i koniecznie czołówka i parę innych drobiazgów nie mówiąc o jedzeniu i piciu. I plecak. A zimą jeszcze raki, czekan i czekanomłotek, friendy nie, ale tricamy i śruby tak. No i buty. Ciężkie, plastikowe na przykład. I plecak większy. I sprzęt lawinowy koniecznie. Wiele kilogramów na plecach - nawet jeśli podzieli się to na dwoje.

 

          Styl alpejski w górskiej wspinaczce jest stylem pięknym i romantycznym. Jest dwoje ludzi związanych liną i droga do przejścia. I jest nadzieja, że się uda. I wiadomo, że będzie trzeba nad tym razem pracować. Najpierw mozolnie idą pod ścianę, a to nie trwa kwadransa. To liczy się często w godzinach. A zimą nie idą, a brną w śniegu pod górę. Mozolne i wytężające zajęcie. Zmęczony człowiek jest zanim zacznie się wspinać, a to dopiero początek. Tu, pod ścianą można jeszcze powiedzieć – rezygnuję. Nie chcę. Zmęczony jestem. Mam dość. Wracam bo nie mam papierosów. Boję się. Pierdolę nie idę. Potem… bywa różnie z tym wracaniem. Czasem aby skończyć, aby uciec, trzeba iść tylko do góry. Czasem nie ma odwrotu.

          Pod ścianą, albo przed trudnym miejscem w drodze pod ścianę, albo w schronisku, partnerzy zakładają uprzęże, wiążą się liną i dzielą sprzęt. A potem obwieszeni tym złomem patrzą w górę. Coś pokazują i coś planują. No i… w drogę. Ktoś musi iść pierwszy. Więc idzie, wspina się używając rąk  i nóg, albo czubków raków i czubków ostrzy czekanów. Wspina się kawałek i wbija hak w jakąś szczelinę, albo wsuwa w szczelinę kość, albo frienda. Albo śrubę w lód wkręca. Wpina karabinek. W karabinek wpina taśmę. W taśmę wpina drugi karabinek. W drugi karabinek wpina linę. Idzie dalej, wyżej. Znów znajduje dobre miejsce do wbicia haka. Wbija go, albo wsuwa w szczelinę kość, albo frienda. Wpina karabinek. W karabinek wpina taśmę. W taśmę wpina drugi karabinek. W drugi karabinek wpina linę. Idzie dalej, wyżej. Tak zakłada kilka punktów przelotowych aż wykorzysta niemal całą długość liny. A co robi partner na dole. Asekuruje. Obserwuje towarzysza i asekuruje. Przeplata linę przez przyrząd asekuracyjny wpięty do uprzęży i trzyma ją w dłoniach. Sam jest przypięty taśmą do stanowiska w postaci dwóch haków, lub innych punktów, przesuwa linę przez przyrząd w tempie takim jak wspina się pierwszy. Jakby pierwszy poleciał to drugi wyhamuje upadek. Zatrzyma lot. Pierwszy liczy na drugiego, a drugi chroni pierwszego. Jak już pierwszy wykorzysta prawie całą długość liny to zakłada stanowisko. Dwa punkty co najmniej muszą być. Dwa haki wbite. W nie dwa karabinki wpięte. Zakręcane. W te karabinki jedna długa taśma. W odpowiedni sposób. W tę taśmę wpina trzeci karabinek, a w ten karabinek siebie. Jest bezpieczny. Teraz wybiera resztę liny i asekuruje drugiego. Drugi wspina się i demontuje przeloty. Wypina karabinki, wyjmuje kości, wybija haki. Czasem się nie uda wybić. Trudno, zostawia. Drugi ma linę z góry. Jak poleci to osunie się tyle ile lina mu pozwoli. Pierwszy jak poleci to lot ma tyle ile wyszedł nad ostatni przelot razy dwa. Plus wydłużenie liny. A jak przelot nie wytrzyma to jest szarpniecie i pierwszy leci dalej. Jak drugi przelot nie wytrzyma to jest szarpniecie  leci dalej. Tak się zdarza. Kiedy drugi dojdzie do pierwszego to się zmieniają. Drobne porządkowanie i zamiana sprzętu. Lina leży dobrze, koniec drugiego jest na wierzchu. Teraz drugi idzie jako pierwszy. A pierwszy zostaje na stanowisku. Teraz drugi ma ryzykowne zadanie a pierwszy go asekuruje. Teraz drugi zakłada przeloty i pokonuje drogę, a pierwszy ma linę w dłoniach i uważa. Jak drugi ma trudne miejsce to mówi do pierwszego: Uważaj! A pierwszy mówi: Mam cię! I ustawia się do wyłapania lotu. Jak drugi poleci to leci tyle ile jest liny nad ostatnim przelotem razy dwa. Plus wydłużenie liny. Jak przelot nie wytrzyma to jest szarpnięcie i leci dalej. Jak drugi przelot nie wytrzyma to jest szarpnięcie i leci dalej. Na końcu jest stanowisko z dwoma punktami. Jak i one nie wytrzymają to jest szarpnięcie i teraz lecą obaj. Na dół, do końca. I tak się zdarzało w historii alpinizmu. Partnerzy wspinają się na zmianę. Raz jeden raz drugi. Wypatrują drogi. Zmieniają się kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy. Raz jest łatwiej, raz jest trudniej. Raz świeci słońce, raz pada deszcz, raz grad. A zimą zadymka śnieżna i nic nie widać. A zimą czubki raków w locie mogą zaczepić o jakiś występ i kostki połamane. Albo partnerowi na kolana można się osunąć tymi rakami. A i czekany ostre. Tak jest. Wiec idą razem. Alpinizm to zajecie zespołowe. Zespół pokonuje trudności. Zespół dzieli się ciężkim sprzętem i jedzeniem. Zespół wspiera się wzajemnie. Zespół dociera na szczyt jak wszystko ułoży się pomyślnie. Ale to nie koniec. To dopiero szczyt. Pół drogi. Nie są bezpieczni. Teraz trzeba zejść. Jak jest łatwo to się rozwiązują, ale i tak podpowiadają sobie: uważaj ślisko tu. A czasem muszą się i w zejściu asekurować. Dopiero na dole można powiedzieć – zrobione. Alpinizm to podział zadań, to wzajemne powierzenie losu w ręce partnera, który asekuruje.  To wspólny wysiłek, wspólna praca, wspólne ryzyko, wspólne zaufanie, wspólne zwątpienia i dramaty i wspólny sukces. To wzajemne wspieranie i motywowanie. Styl alpejski to też sztuka motywowania. Brawo. Masz to. Dasz radę, jeszcze trochę. Nie odpuszczaj. Zrobisz to. Przestań pierdolić. A w górach dzieje się to wszystko w zasadzie absolutnie bez publiczności. Jest dwoje ludzi i jest droga przed nimi.

 

          Małżeństwo jest jak alpinizm. Jeśli nie asekurujesz to się roztrzaska. Jeśli nie motywujesz i nie doceniasz to nie dojdzie do końca drogi. Jeśli nie wiesz jaki jest cel to zbłądzi. Jedno samo nie pociągnie jak drugiemu nie zależy. Małżeństwo to sztuka doceniania i sztuka motywowania. No i jeszcze to. No wiesz co. Miłość. Trudne? Zależy. A nadzieja na przyszłość? Nadzieja jest jak ktoś gdzieś na Ciebie czeka. Szczerze czeka. Oczekuje. Gosia i Bartek. Doceniajcie wzajemne wysiłki i motywujcie siebie do tego co was pcha do przodu. Codziennie. Obiecaliście sobie WSZYSTKO. 

 

Przemysław Spych

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›