Koniec asfaltu.

2014.09.30

 

          Kurcze jak to było. Chyba dobrze. Tu? Chyba prosto. Nie. W lewo? Może tu? Nie jestem pewien. Jechałem tędy kilka lat temu. Asfalt jakoś powinien się skończyć. Kurcze nie ma kogo spytać. Pusto. Powoli będę jechał to może kogoś spotkam. Jest ktoś. Jakiś pan. Otwieram okno i zatrzymuję się.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry.

- Proszę mi powiedzieć czy dobrze jadę na Niedźwiedzi Róg, bo nie jestem pewien.

- Dobrze, dobrze. Prosto cały czas. Tam będzie taki drogowskaz.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

- Do widzenia.

- Do widzenia.

          Szybę zamknąłem. W Wejsunach nikogo więcej nie spotkałem. No to już dobrze. Byłem tu kilka lat temu, jechałem w przeciwną stronę i niewiele szczegółów pamiętam. Niby to samo. Wąska droga. Lichy asfalt. Jadę dalej. Kilka domów na sprzedaż. A przede mną ktoś na rowerze jedzie. Zatrzymuję się i robię zdjęcie. W końcu spotykam mój drogowskaz, a obok na drzewie jest malutka kapliczka.

 

 

 

          Warto czasem pobłądzić. Pamiętam, że Niedźwiedzi Róg jest wyjątkowo urokliwym miejscem. Jechać tu trzeba specjalnie. Nie jest to miejsce, które można zobaczyć „po drodze”.  Tu po prostu trzeba chcieć przyjechać. I to w sumie dobrze.

          No i w końcu jestem. Tak wąsko, że nawet auto trudno postawić. Parę domów, a niektóre pięknie położone z wyjątkowym widokiem. Po drugiej stronie drogi Śniardwy w całej krasie. Piękne, leniwe wrześniowe słońce połyskuje na wodzie i oświetla kilka żaglówek w dali. Pusto. Ktoś siedzi pod skarpą na małej plaży. Nie będę zagadywał. Nie tym razem. Sandały z nóg, nogawki do góry i do wody. Patrzę w dal. Czarci Ostrów i Pajęcza Wyspa na wyciągnięcie ręki. Schyłek lata to, czy jesieni początek? Jesieni początek. Zdecydowanie. Kilka mokrych kamyków w dłoni przez chwilę trzymam. Rzucam pojedynczo nie daleko i nie blisko. Ot tak, od niechcenia. Jaki jest Niedźwiedzi Róg? W sumie pytam sam siebie. Cichy i kameralny. Nie krzyczy do gości. Nie błyszczy. To chyba dobre miejsce, choć zapewne niełatwe do życia. Surowe.

 

 

 

          No cóż, trzeba dalej jechać bo kawałek drogi jeszcze przede mną. Ale nie asfaltem. Nie wracam. Jadę dalej. Jadę szeroką leśną drogą późnym popołudniem. Przez puszczę jadę ładnych parę kilometrów.  Słońce prześwituje między drzewami i wydobywa z cienia jesienne trawy. A te trawy są jak żaglowce na ciemnym, zielonym oceanie o zachodzie słońca. Przystaję i robię kilka zdjęć. Uwielbiam punktowy pomiar światła w moim aparacie.

 

 

 

          W końcu wyjeżdżam na szosę. O zachodzie słońca docieram na miejsce. Na koniec pewnej mazurskiej wsi. Pod czeremchą stawiam auto.

- Długo jechałeś – przywitał mnie Jarek.

- A jeszcze na Niedźwiedzi Róg podjechałem. Popatrzeć.

- A to coś ci pokażę – mówi entuzjastycznie Agnieszka i przynosi książkę. To nasz nowy nabytek. Musisz sobie kupić. Podaje mi  ładnie wydaną książkę w sztywnej oprawie, którą kartkuję z zainteresowaniem i znajduję odręczne zapiski to tu, to tam. Agnieszka nie czekając na pytanie, tłumaczy. Byliśmy w tych regionach niedawno łodzią z Mundkiem i parę osób wspomnianych w tej książce to nasi dalecy krewni.

          Książkę kupiłem i przeczytałem z zainteresowaniem. To historia mieszkańców Wejsun, Głodowa i Niedźwiedziego Rogu okraszona regionalnymi kulinariami i przyprawiona mazurskimi legendami.  „Zasmakuj w Mazurach” to jej tytuł. Smakowita ona jest.

          Kilka przepięknych wrześniowych dni spędziłem nad cichymi już jeziorami u przyjaciół w towarzystwie milionów gwiazd, dziesiątków żurawi, pary perkozów i jednej księżniczki.

 

Przemysław Spych

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›