Opowieści himalajskie cz. 13

2015.08.26

 

Dzień 4. Ismarika – nadzieja.

 

          Następny dzień i bardzo krótki etap. Idziemy wzdłuż rzeki Bagakhar Cola. Doliną mieliśmy dojść wysoko i trawersować w na wschód, przez przełęcz,  do doliny Langtang.  Nic z tego. Spotykamy Nepalczyków schodzących spod Ganeshów – zbocza się osunęły, ścieżki zniknęły. Przejścia nie ma! Musimy wybrać  inny, niższy wariant co wiąże się z przechodzeniem kolejnych grani; w górę i w dół i tak kilka razy. Nocleg zastaje nad rzeką. Dorji prosi: Didi, powiedz ludziom żeby się nie kąpali w rzece, bo woda może nie być czysta. Jedno spojrzenie w górę i wszystko jasne. Dymy i dymy! Jakiś kilometr w górę od naszego obozu jest osada a w niej punkt medyczny. Ranni  leżą na zbitych z desek pryczach, pod gołym niebem. To mieszkańcy wyżej położonych wiosek. Helikoptery ewakuowały turystów, oni czekają. Widzimy również, jak chorzy znoszeni są na prowizorycznych noszach do niżej położonych miejscowości z punktami medycznymi.  Zostawiamy miejscowym lekarzom to, co możemy. Pod wieczór do naszego obozu przychodzą goście. Ismarika i jej dwóch braci. Ismarika ma jakieś pięć, sześć lat. Jest rezolutna, uśmiechnięta  i bardzo ładna. Ich dom się rozpadł ale nikomu nic się nie stało. Teraz koczują blisko nas pod prowizorycznym namiotem i przyszli nas odwiedzić. Jedzą z nami kolację. Zabawa trwa w najlepsza, aż tu przychodzi Tata i pyta, czy dzieci nie przeszkadzają. Oczywiście, że nie. Dzieci są  urocze i takie ufne. Ustaliliśmy, że języku nepalskim Ismarika  znaczy nadzieja. Na nasz telefon satelitarny dzwoni dowódca polskiej grupy ratowniczej USAR – co u was, czy potrzebna jest pomoc?  Nie potrzebujemy pomocy ale wdzięczni jesteśmy za kontakt. Zasypiamy ze świadomością, że „nasi” są tutaj i wiedzą o nas! 

 

 

 

 

 

 

 

cdn.

Ewa Szcześniak

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›