Plaża skarbów

2012.03.25

 

     Od czasu do czasu mam sposobność odwiedzić plażę skarbów. Moją plażę skarbów, czyli okresowo niewyczerpalne źródło wszelakich drogocenności. Mały chłopiec, które we mnie mieszka tutaj ma uciechę, tutaj otwierają mu się szeroko oczka i tutaj wypycha tymi skarbami wszystkie kieszonki w swoich porciętach. Tutaj pozwalam mu poszaleć. Jednak dla tego dużego chłopca, który we mnie mieszka noszenie tego wszystkiego nie jest łagodnie rzecz ujmując bezproblemowe. Mały chłopiec chce mieć wszystkie skarby, a duży chłopiec musi jednak dokonywać selekcji, musi podejmować decyzje, musi wybierać. Przecież nie można mieć wszystkiego.

     Plaża skarbów jest pusta, szeroka na jakieś sto metrów, a nawet więcej.  Z piachu tu i ówdzie wystają wyschnięte drzewa i połamane pnie. Plażę zamykają wydmy, a w zasadzie wyspy wydm porośnięte trawą. Na tej mojej plaży skarbów zazwyczaj nikogo nie ma, no czasem ktoś spaceruje z psem. Będąc tam całkiem niedawno spotkałem pewnego człowieka. Widziałem go z daleka, wyglądał jak mały punkcik. Stał w miejscu i wydawało mi się, że był jakby lekko pochylony. Wiosenne słońce miło przygrzewało, ale wiatr był zimny. Tego dnia wiatr był też silny, niósł piasek po plaży tworząc nad jego powierzchnią mgiełkę. Robiłem zdjęcia i zbierałem patyki. Powoli zbliżałem się do tego człowieka. Z malutkiego punkcika postać stopniowo stawała się wyraźniejsza. Od czasu do czasu zerkałem w jego stronę.  Coś robił i był tym zajęciem całkowicie pochłonięty. Trudno powiedzieć, że szedłem do niego, raczej szedłem w jego stronę i siłą rzeczy musiałem go minąć. W końcu znalazłem się blisko i dzielił nas dystans zaledwie kilku kroków. Odwrócony był twarzą w kierunku wody i chyba nie był świadom mojej obecności. Cały czas pracował. Miałem go już minąć, gdy postanowiłem zagadnąć. Aż podskoczył. Rzeczywiście nie wiedział, że ktoś stoi trzy metry od niego. Szum fal i wiatru skutecznie zagłuszył moje kroki.

     Wymieniliśmy kilkanaście zdań, a on nie przerwał na moment swojego zajęcia. Ciął sieci, które wyrzuciło morze. Opowiedział, że czasem tu przychodzi, że takie sieci na plaży to nie rzadkość no i, że to co jest w tych sieciach to też nie jest przypadek odosobniony. Kawałek splątanej, odciętej przez rybaków sieci uśmiercił kormorana, trzy kaczki i kilka troci. Sieć ciął na kawałki i pakował do worka, przy okazji odzyskiwał całkiem dobrą linkę. Pułapkę trzeba wyrzucić, a linka przyda się, powiedział. Zrobiłem kilka zdjęć i poszedłem dalej.

     Te martwe stworzenia uświadomiły mi, że moja plaża skarbów umiera, przypomniały mi, że należę do społeczeństwa konsumpcyjnego, drapieżnego. W sumie to sam ją unicestwiam, mimowolnie, a może z premedytacją. Chcę jeść ryby to je kupuję i nie interesuje mnie gdzie i jak są one poławiane, jakim kosztem. Po prostu wkładam opakowanie do koszyka w sklepie. A moim usprawiedliwieniem jest wiara w to, że połowy są kontrolowane, etyczne i humanitarne.  Wiara w to, że dla przykładu rafy koralowe nie giną, że populacja waleni nie jest zagrożona, że morza i oceany są czyste, no i że wszystko jest piękne. Tymczasem tak nie jest. Te kaczki patrzyły na mnie pustymi oczodołami bez wyrzutu, bez pretensji, ale zdawały się mówić smutno… „szkoda”. Kormoran zapewne nurkował za zdobyczą i wpadł w sieci. Walczył, szamotał się pod wodą, nie rozumiał dlaczego nie może wypłynąć, w końcu … zaczerpnął w płuca wody. Utonął. Czasem mi wstyd. Ale mimo moich wątpliwości wszystko, a zwłaszcza wiara wskazuje na to, że tak naprawdę mam to w dupie bo tak mi wygodnie, a wstyd jest mi jedynie przez chwilę, bo tak też mi wygodnie. Ta „wiara” i wygoda sprawia, że nic nie robię. Na wierzch wychodzi jeden z moich licznych grzechów głównych. Chciwość. Koszty nie są tu istotne. Mam ochotę na rybę, to kupuję piękne kolorowe opakowanie z wizerunkiem uśmiechniętego rybaka z brodą i fajką. Ładny obrazek wygrywa. To ja zostałem kupiony. Przegrywam biorąc. To oczywiście tylko drobny przykład innych moich przegranych, innych grzechów chciwości, innych grzechów niezauważania,  innych grzechów zaniechania. To przykład w skali mikro, a co ze skalą makro? Co zrobić aby zacząć zauważać, aby nie być obojętnym, aby zachować równowagę w braniu i mam nadzieję oddawaniu? Źle, wydaje mi się rozumiemy słowa: „I czyńcie sobie ziemię poddaną”. Za tymi słowami stać powinna odpowiedzialność, a stoi najczęściej chciwość i pycha. Oba te grzechy … mam.

 

Przemysław Spych

 

 

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›