Kevin Carter. Fotografia szczególna.

2012.04.06

 

     To dość duże ptaki występujące na terenie Afryki subsaharyjskiej, choć ptaki pokrewnych gatunków są o wiele większe. Te ptaki mają długość ciała około siedemdziesiąt centymetrów, a rozpiętość skrzydeł sięga niemal dwa metry. Pióra na grzbiecie, skrzydłach, piersiach i brzuchu są brunatne. Brunatny jest też cały ogon. Głowa jest nieopierzona, ale na karku i tyle głowy rośnie puch. Dziób jest czarny. Wygląd raczej parszywy. Necrosyrtes monachus, czyli sęp brunatny, ścierwnik brunatny. Ptak jest padlinożercą. Je ścierwo. Obrzydliwe, zgniłe, śmierdzące ścierwo. Je zatapiając głowę w rozkładającym się mięsie.

 

     Miałem na studiach kolegę z Sudanu, tego Sudanu co to niedawno podzielił się na dwa państwa. Tego kolegę nazywano „piórnik” bo we włosach nosił długopis i ołówek. Na imię miał Anas, był kilka lat starszy. Porozumiewał się po polsku względnie swobodnie, bo ukończył roczny kurs językowy w studium języka polskiego dla obcokrajowców też w Łodzi. Na marginesie to najlepsza szkoła języka polskiego dla obcokrajowców w Polsce. Oczywiście miał problemy językowe w słownictwie technicznym, specjalistycznym, matematycznym, fizycznym, inżynierskim, ale też mylił końcówki, czy zmiękczał jakieś słowa. Te nasze sz, cz, rz, a już najgorzej szcz sprawiały mu drobny kłopot. Ja po angielsku gadam pewno nielepiej. Pamiętam, że od czasu do czasu przychodził do mnie i pomagałem mu z jakimś przedmiotem. Był miłym człowiekiem. Raz rozmowa zeszła na temat planów i powiedział, że po skończeniu studiów chyba pojedzie do Anglii. Spytałem, czemu nie do Sudanu? A on mi powiedział, że jakby wrócił do Sudanu to na pewno by go aresztowali, a potem zabili. Pamiętam, że otworzyłem wtedy szeroko oczy i nie miałem pojęcia jak to jest możliwe. Wtedy nie miałem jeszcze przeczytanego „Hebanu”, nie wiedziałem. Wojny domowe. Ich skutki. O tym nie wiedziałem wtedy nic. Miałem nieuświadomioną niewiedzę. Ale pierwszy raz w życiu zadałem sobie poważnie pytanie „jak to?”, „dlaczego?”. I nie mogłem wtedy tego zrozumieć. Zrozumieć, nie przyjąć do informacji. Upłynęło od tego momentu wiele lat, a ja cały czas nie rozumiem jak tam mogą się dziać takie rzeczy. Czytałem w kilku książkach o przyczynach wojen domowych w państwach afrykańskich. My żyjemy we względnym dobrobycie, po tej szczęśliwszej stronie świata. Martwimy się o kurs Euro i Franka. Śledzimy notowania giełdowe i WIG 20. Smucimy się, że słabe emerytury będą. Nie wyobrażamy sobie pracy w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat. Widzimy własne podwórko. Może nawet widzimy tylko wycieraczkę pod własnymi drzwiami. Nasz horyzont jest zamglony przez nas samych. Nawet jakbyśmy wygrali na loterii czterdziesto calowy telewizor to pojawiłaby się myśl, że … mógłby być większy. Każdy kto ma dwie zdrowe ręce i dwie zdrowe nogi wygrał los na loterii. A wygrał go dwa razy jeśli mieszka po tej stronie świata. Jest nas mniejszość. My mamy szansę. Większość ludzi na świecie tej szansy po prostu nie ma. To w Afryce ginie najwięcej ludzi z głodu, ale … to przecież nie nasze podwórko, to przecież nie nasza sprawa. To jest za naszym zamglonym horyzontem. Jednak czy na pewno? Po drugiej stronie głodu jestem ja. Jestem najedzony. Mało tego najchętniej pozbyłbym się kilku kilogramów, a jedzenia w lodówce mam za dużo. Czasem wyrzucam bo wyschło zanim zjadłem, bo się popsuło, bo chyba nieładnie pachnie i teraz najlepsze, bo się o jeden dzień przeterminowało. Jestem przeciętnym Polakiem. Mam jednak szczególny stosunek do chleba. Nie wyrzucam chleba. Jeśli kupuję świeży to zanim go napocznę zjadam ten starszy, nawet ciut przyschnięty. Robię to z szacunku. Ale w sumie jestem obłudny.

 

     Kevin Carter, pochodzący z RPA fotograf, pracujący m.in. dla „New York Times'a” był w Sudanie podczas klęski głodu. Pojechał tam w roku 1993, gdy ja tymczasem w maju uzyskałem tytuł magistra inżyniera. Był ode mnie sześć lat starszy. Fotografował skutki tragedii, fotografował ofiary głodu. Widział setki umierających ludzi. Może tysiące. Musiał czuć bezradność, złość, musiał być targany wątpliwościami. Fotografował bo to jego praca. Przyszedł moment, gdy miał dość i poszedł do buszu aby nie patrzeć. I tam właśnie zrobił pewną fotografię. Carter wyznał podczas jakiegoś wywiadu, że po zrobieniu tego zdjęcia usiadł pod drzewem i długo płakał. Tą fotografię powinienem powiesić sobie w kuchni. Powinienem spożywać posiłki patrząc na nią.

 

     Malutkie dzieci z dużymi głowami, wielkimi oczami i malutkimi pięknymi noskami zakrywając dłońmi oczy udają, że ich nie ma. Są śliczne. Malutkie dziewczynki kładą się na brzuszkach, podkurczają nóżki, zasłaniają oczka dłońmi opierając na nich duże główki z wielkimi oczkami i malutkimi noskami i udają, że ich nie ma. Są prześliczne. Podnoszą nagle główki, otwierają szeroko oczka, uśmiechają się i … „jestem” zdają się mówić. Piękny widok, piękny moment. Kevin Carter spotkał wtedy w buszu malutką dziewczynkę.

 

(...) Cały esej zamieszczony został w książce "Wyobraź sobie...".

 

     A ja? Ja w roku 1994 pracowałem, miałem plany, marzenia, nadzieję, ubranie, jedzenie…  Ja nie wyrzucam chleba z szacunku dla tej dziewczynki.

 

     Dziś jest Wielki Piątek. Dzień szczególny. Byłem na poczcie nadać listy, byłem w sklepie na zakupach. Tu dwie panie rozmawiały, czy bez mięsa ale okraszone masłem to będzie dobrze. Tam ktoś kupował ciasto na święta wybierając najładniejszy kawałek. Wieczorem, po kolacji zgarnąłem ze stołu na dłoń okruchy chleba. Wyrzuciłem je do śmieci i patrzyłem jak spadają.

 

Przemysław Spych

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›