2018.07.08
Powstaje pytanie, czy efekt umieszczenia obu zdjęć na jednej rozkładówce był zamierzony? Wydaje mi się to oczywiste. Przedstawię najpierw tło społeczne dla tych fotografii.
W ostatnich latach w Europie powstają nowe zasieki. Zasieki przeciw imigrantom. A media pełne są informacji o… No właśnie o czym?
O różnorakiej bezwzględności młodych muzułmańskich mężczyzn, którzy przybyli tu do nas – jeśli uznam Europę za „nasze miejsce” – w celu ratowana się przed okrutnymi skutkami wojny w Syrii. Wygląda to czasem tak, że kobiety z dziećmi zostały tam pod ostrzałem, a młodzi mężczyźni, w wieku maksymalnego poziomu testosteronu w organizmie, uciekli tu. Przepraszam, przybyli tu aby ratować rodziny tam. No a tu czasem nie wytrzymują ciśnienia i… najfajniejsze z wojny jest gwałcenie i rozbój. Dodatkowo ci mężczyźni uciekają przed wojną w Syrii, co zastanawiające, z najdalszych zakątków nie tylko tak zwanego Bliskiego Wschodu ale z całej niemal Afryki. Czasem mam takie wrażenie, choć wiem, że spłycam problem.
Czasem mam jednak inne wrażenie. Pojawiają się też zdjęcia martwych dzieci wyrzuconych na brzeg Morza Śródziemnego. Zdjęcia rodzin uciekających z Syrii. Ojców z dziećmi na rękach, matek z dziećmi na plecach. Zdjęcia łez i bezradności. Przybywają tu do Europy w ucieczce przed biedą, czasem skrajną, a czasem przed śmiercią. Czasem mam takie właśnie wrażenie, choć wiem, że spłycam problem.
No właśnie. Jakie powinienem mieć wrażenie jako obywatel i… osoba posiadająca czynne prawo wyborcze. Wiem, że media są potężnym narzędziem władzy, wpływu i manipulacji. I wiem czym różni się uchodźca od imigranta ekonomicznego. Obrazy do mnie docierają skrajne. Postawy widzę skrajne i propozycje rozwiązań też widzę skrajne. Wśród tych skrajnych postaw pojawiają się tak zwani narodowościowcy, skrajni nacjonaliści. Co ciekawe też często w wieku narastającego, lub maksymalnego poziomu testosteronu w organizmie.
Pan Krzysztof Miller w swojej książce zestawił na rozkładówce pewne dwa zdjęcia.
Pierwsze, to po lewej, wykonane w 1992 roku jest wykonane zgodnie z zasadą trójpodziału kadru i nałożoną na to symetrią. Przedstawia trzech członków Narodowego Frontu Polski. Nie jestem pewien jakiego określenia powinienem w stosunku do tych osób użyć. Młodzi mężczyźni jest określeniem chyba trochę na wyrost. Dwóm sypie się wąs pod nosem, a jeden jeszcze się chyba nie musi golić. Wszyscy mają jasne koszule z kieszeniami na piersiach i pagonami. Wszyscy mają też ciemne krawaty. W pomieszczeniu jest biurku, za którym siedzi jeden z nich. Jest rozparty. Ręce ma szeroko rozłożone i oparte o blat. Siedzi z rękawami podwiniętymi do łokci w geście nonszalanckiej mocy. Za nim, po lewej i po prawej stoją dwaj pozostali. Wyprostowani z dłońmi złączonymi za plecami. Jak amerykańscy żołnierze na filmach o Wietnamie. Jeden jest w dżinsach, drugi w spodniach od garnituru. Obaj mają szerokie skórzane paski. Końce krawatów dotykają klamer pasków – prawidłowo. Stoją na tle czerwonej, karminowej w zasadzie, kotary. Ci dwaj, którzy stoją patrzą nad aparat, patrzą prawdopodobnie na fotografa i sprawiają wrażenie, jakby czegoś słuchali. Pewnie pan Krzysztof rozmawiał z nimi. Ten który siedzi patrzy prosto w obiektyw. Jeśli patrzy na mnie, to patrzy z arogancką pewnością siebie i chyba z lekką pogardą. Chce, żebym się bał. No i tak wygląda zdjęcie po lewej stronie. Ciekawi mnie tylko jedna rzecz, której oczywiście nie wiem, a ze zdjęcia nie wynika. Czy koszule prasowali sobie sami, czy uprasowały je ich mamy?
Drugie zdjęcie, po prawej, zrobione w 2008 roku, łamie wszystkie reguły kompozycji kadru, ale za to jest niezwykle realistyczne. Zrobione jest w sklepie i przedstawia uśmiechniętego, naturalnego mężczyznę w wieku powiedzmy czterdziestu lat. To sprzedawca. Wygląda to tak, jakby fotograf przykucnął i mężczyznę ujął lekko od dołu, od pasa w górę. Ale chyba było inaczej. Prawdopodobnie fotograf nie był sam, chyba rozmawiali ze sprzedawcą dłuższą chwilę, a pan Krzysztof aparat z szerokim obiektywem miał postawiony na ladzie, lub wisiał mu na długim pasku na szyi. Pochylił aparat na wyczucie, aby objąć kadrem mężczyznę, i… przycisnął spust migawki. Zdjęcie jest krzywe, ale bardzo wymowne. Mężczyzna ma na sobie ciemny sweter z białymi wzorami geometrycznymi a pod swetrem niebieską koszulę z niedbale rozpiętym górnym guzikiem. Nie widać dokładnie bo ma ciemną brodę. Na głowie ma białe kufi, muzułmańskie nakrycie głowy. Sklep, jak podaje opis, jest w Pakistanie na terytorium Pasztunów przy wjeździe do doliny Swat gdzie swoje bazy mają Talibowie. Na półkach sklepowych wykonanych z jakichś białych płyt już trochę poszarzałych i podniszczonych, wiszą liczne pasy z kaburami i pistolety. Na półkach są pudełka z amunicją. Sprzedawca, uśmiechnięty, z białymi zębami i widocznym błyskiem w oczach, ma na biodrach oparte dwa kałasznikowy skierowane ku górze. Trzyma je dłońmi za magazynki, a karabiny tworzą na fotografii wyraźną literę V. Broń w jego rękach jest czymś absolutnie… naturalnym.
Jeśli książkę zacznie się składać, jak do zamknięcia, to obie fotografie zbliżą się do siebie i wygląda to tak jakby sprzedawca patrzył z radością na młodych, napuszonych chłopców. Zestawię teraz te zdjęcia jako symbole pewnych odmiennych biegunów, odmiennych przekonań, kultur, czy konfliktu wreszcie. Ten człowiek z prawej fotografii ma w sobie to wszystko, czego nie mają postacie z lewej fotografii. Ma w sobie naturalność i swobodę. Wiarę i determinację. On zdaje się mówić: „Talibowie? Dajcie mi dwudziestu.” Ze zdjęcia widać, że ta męska pewność siebie i moc jest w nim. W jego błyszczących oczach i w uśmiechu. Karabiny są tylko uzupełnieniem, niekoniecznym narzędziem. To on wyzwala z karabinów ich moc. Tymczasem chłopcy po lewej wstąpili do organizacji aby to organizacja dała im legitymację do podnoszenia głowy wyżej. To dzięki organizacji mogą rozeprzeć się za biurkiem. To biurko, koszula z pagonami i przynależność do „groźnej” organizacji podnosi w nich poczucie własnej wartości i pewność siebie. Koszulę jednak wyprasowała mama, chyba nie wiedząc po co.
Tak wiem. Porównuję dojrzałego mężczyznę z jego historią, doświadczeniem i sytuacją geopolityczną z trzema chłopcami którzy szukają dopiero drogi dla siebie, i którzy żyją w, powiedzmy, „komfortowej” strefie mapy świata. Wiem. Myślę jednak symbolami. To my jesteśmy nadęci i nadmuchani. To oni są naturalni i zdeterminowani. My chcemy chronić swój komfort życia, oni wierzą w swoją prawdę. Ten mężczyzna ze zdjęcia po prawej nie musi niemal nic robić aby ci mężczyźni po lewej uciekli. Kałasznikowy nie są mu potrzebne. Wystarczy, że powie… „BU”.
My, zanim się schowamy, włożymy mu do lufy kwiatek, a on tego nie zrozumie.
Czy efekt umieszczenia obu zdjęć na jednej rozkładówce był zamierzony? Wydaje mi się to oczywiste. Fotografie znajdują się w książce Krzysztofa Millera „Fotografie, które nie zmieniły świata” na stronach 128 i 129.
Przemysław Spych