Bańka na mleko

2014.07.25

 

          Wpadłem kiedyś do kancelarii pewnej parafii. Miałem spotkanie w sprawach zawodowych. Z Panią Beatą. Patrzę na jej biurko i nie wierzę. Ale ładny czajnik. Metalowy, emaliowany, z dziubkiem i ruchomą rączką na nitach, starodawny. Błękitno – granatowo - turkusowy. Cały pordzewiały i dziurawy. Rudy nalot pięknie komponował się z oryginalną emalią. W zasadzie większość skorodowała, ale cały czas to był czajnik i… był ładny. Znaleźli taki skarb przy remoncie kościoła. Z Panią Beatą zachwycamy się takimi przedmiotami. Ciekawe kto miał go w rękach, komu wodę gotować w nim przyszło. Na rynkach staroci i na bazarach różnych widuje się czasem takie stare sprzęty domowe. A to metalowy, emaliowany durszlak, a to bańkę na mleko na przykład. Taką okrągłą, wysoką, oczywiście emaliowaną, białą. Z wieczkiem. Czasem jakiś obrazek na niej był. A to kwiat, a to krowa. Teraz już takich się nie używa.

 

          Daleko na północy i daleko na wschodzie w wielkiej puszczy jest mała stara leśniczówka. Część budynku przeznaczono na małe biuro, a część na mieszkanie. Wokół szumią wielkie drzewa. Wchodzi się na posesję furtką. Trzeba  między sztachetami wsunąć palce i przesunąć skobelek. Byłem tu już kilka razy, więc wiedziałem jak to zrobić. Otworzyła się i zaskrzypiała. Do drzwi jest kilkanaście kroków. W obejściu kwitnie masa kwiatów, jest piwniczka, karmiki dla ptaków, stolik pod okapem, stary korzeń przy ścieżce, kilka kolorowych kamyków ułożonych na parapecie i parę innych drobiazgów. Zapukałem. Babcia Anastazja, z którą byłem umówiony na herbatę to starsza Pani. Chwilkę zajęło jej otworzenie drzwi. Przywitaliśmy się serdecznie i weszliśmy do kuchni. Opowiedzieliśmy sobie co słychać od naszego ostatniego spotkania sprzed kilku miesięcy. Na stole pojawiła się herbata sypana i kilka ciasteczek. Siedzieliśmy przy stole pod oknem. Gospodyni czekała na sklep objazdowy i wysłuchiwała klaksonu. Zawsze o tej porze przyjeżdża, dwa razy w tygodniu – powiedziała. Poszliśmy razem. W furgonetce wszelakie dobra. To żółty stary mercedes. Zadbany. Kierowca przechodzi na tył i otwiera boczne drzwi. Są półki, są pudełka, są worki. Kupić można ziemniaki, cukier, chleb, konserwy, słoiki z przetworami, słodycze, mydło, płyn do naczyń i proszek. To co w objazdowym sklepiku. Zakupy zaniosłem do leśniczówki. Gospodyni wstawiła wodę na następną herbatę. Sypaną. Usiedliśmy przy stole i słuchałem opowieści. A tym razem opowieść była niezwykła.

 

          Wie pan, kiedyś w telewizji oglądałam program o jednym człowieku. Takie programy to oni późno puszczają. Może, żeby ludzie nie oglądali. To Żyd był. Stary człowiek, który z Ameryki do Polski przyjechał odszukać śladów ojca. Jak wojna była to oni musieli się ukrywać. Ten człowiek opowiadał jak jego ojciec zabrał go i jego brata do lasu. Tam gdzieś w lesie norę wykopał i chłopców schował. Miał jeszcze krowę. Ale jak z krową się ukrywać. Nie da rady. To poszedł do wsi do jakiegoś gospodarza i spytał czy może krowę mu zostawić. Że będzie tylko po bańkę mleka codziennie przychodził. Reszta mleka dla gospodarza będzie. Że on tylko dla chłopców potrzebuje. Że mali jeszcze. Że w lesie są. I tak chodził codziennie polna drogą z lasu do wsi po bańkę mleka. Potem przelewał to mleko do butelki i chłopcom dawał do picia. Ale gospodarz tej bańki mleka dziennie człowiekowi pożałował.

 

          Ten człowiek - opowiadała moja gospodyni - trafił z Ameryki do tej wsi i szukał kogoś, kto pamięta Żyda co to krowę u jakiegoś gospodarza zostawił. Ale nikt nic nie pamiętał. Chodził tak od domu do domu. Wszyscy tylko kręcili głowami. To przecież dawno było. W końcu jedna starowinka, schorowana i leżąca w łóżku powiedziała, że jej już blisko do śmierci i jej nie zależy. Powie jak było. Nie pamiętam dokładnie jak to mi moja gospodyni opowiadała, a programu w telewizji nie widziałem. To chyba był ktoś z rodziny tej starowinki z łóżka. Chciał mieć krowę dla siebie. To Żyda zamordował. Zakopał ciało przy polnej drodze, na rozstaju. Tam krzyż drewniany stał. Wysoki. I proszę pana – kontynuowała – pokazali w tym programie jak ten mężczyzna odnalazł krzyż i jak odkopali zwłoki. Przy kościach była bańka na mleko. Wziął ją, przytulił do piersi i rozpłakał się. On ją rozpoznał. To była bańka, w której tato przynosił mleko dla chłopców. Dla niego. Chodził z tą bańką po polu. Chodził, tulił ją i płakał. Babci Anastazji łzy podpłynęły do oczu.

 

          Chwilę milczała. Ja zasłuchany byłem. A wie pan, że ja przy tym krzyżu chodziłam.  To moje rodzinne strony były. Rozmawialiśmy jeszcze długo. Noc nas zastała. Magiczna w tej puszczy. W końcu trzeba było iść. Zasunąłem palcami skobelek w furtce. Na niebie pełno gwiazd było.

 

Przemysław Spych

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›