Czekolada

2013.08.02

 

          Są sytuacje gdy człowiek czuje się nieswojo. Gdy coś cię odpycha, coś każe wyjść, coś każe nieangażować się. Coś ci mówi, że jesteś w nieodpowiednim miejscu. Taka sytuacja, która ci się zdarza jest absolutnie kontrastowa. Ty jesteś ubrany na niebiesko a całe otoczenie na czerwono. Ty masz T-Shirta z krzykliwym logiem i siedzisz w pierwszej ławce, a wszyscy są w eleganckich strojach i ślub w katedrze zaraz się zacznie. Ty jesteś nie pierwszej świeżości po wyprawie, na której widziałeś ludzki dramat, a w klasie „biznes” którą lecisz podają ci kawior ze świeżymi truskawkami i wiórkami czekolady na porcelanowych talerzach. Kontrast tak wielki, że aż cię mdli.

 

         Porównać by można taki moment ze zjawiskiem deja vu, tylko to o czym mówię jest silniejsze. Gdy masz „deja vu” to jakby przystajesz na chwilę i rozglądasz się. Jak to? To już było. Ten moment, chwilę krótką przepełnia nieodparte odczucie, że znasz tą sytuację, że właśnie się w życiu skopiowała. Dziwne to. Ale gdyby poziom odczucia deja vu podnieść do potęgi powiedzmy trzeciej, czwartej, albo piątej? A całe to spotęgowane odczucie miałoby zabarwienie negatywne? Wtedy jest kontrast tak wielki, że aż mdli.

 

          I takie kontrastowe sytuacje z silnym, negatywnym zabarwieniem emocjonalnym stawiają mi przed oczami pewną fotografię. Ale jest też odwrotnie, fotografia jest katalizatorem pewnego rodzaju. Jak odszukam tą fotografię albo o niej choćby pomyślę to natychmiast przywołuję te silnie nasycone negatywnymi emocjami sytuacje kontrastowe. Jest to w sumie bardzo ładne zdjęcie, pokazujące kunszt pracy. Nawet powiedziałbym, że zdjęcie jest smaczne i może wywoływać u oglądającego uśmiech i chęć sięgnięcia po kawałek smakołyka. Ale dla mnie jest to zdjęcie, którego nigdy nie powiesiłbym sobie w salonie. Nigdy nie powiesiłbym go sobie w korytarzu. Mało tego nigdy, nigdzie bym go sobie nie powiesił.

 

          Statki z emigrantami płynącymi ze starego kontynentu do „Ameryki” za cel obierały najbardziej na świecie znane amerykańskie miasto. Miasto symbol. Miasto o magnetycznej wręcz nazwie. Miasto, o którym śpiewa się piosenki i kręci filmy. Nowy Jork. Gdy emigranci zbliżali się do celu podróży podziwiali majestatyczny posąg. Ten pomnik jest rozpoznawalny na całym świecie i też ma swoją ogromną symbolikę. To wizytówka Ameryki, to wizytówka Nowego Jorku. To wizytówka demokracji i wolności. To Statua Wolności oczywiście.

 

          W roku 1984 James Stanfield był w Barcelonie i sfotografował Jose Pallaresa przy pracy. Pionowy kadr obejmuje dwie postacie. Statuę Wolności wykonaną z czekolady i jej twórcę. Posąg góruje nieco nad człowiekiem. Posąg waży sto kilogramów z okładem i mierzy ponad dwa i pół metra. Szczupły rzemieślnik w spodniach w drobną kratkę i w białej koszuli z krótkim rękawem ma nałożony biały fartuch. Lewą ręką obejmuje misę pełną masy czekoladowej i przyciska ją do pobrudzonego czekoladą fartucha. Z misy wystaje umazana czekoladą drewniana łopatka. Prawą dłoń przysunął do ust i oblizuje palec wskazujący. Na głowie ma założoną cukierniczą jak się domyślam białą czapeczkę. I niby tylko ładne zdjęcie gościa z górą czekolady. Ale uderzają mnie w nim dwie rzeczy. Właśnie ta góra czekolady symbolizująca w pewnym sensie „nadmiar” czy „zbytek”. A uformowana jeszcze w Statuę Wolności ma w sobie coś sarkastycznego i wręcz drwiącego. Wszak ta Statua Wolności to w rzeczywistości „Liberty Enlightening the World” – „Wolność opromieniająca świat”. Dodatkowo uderza też spojrzenie twórcy. Głowa lekko pochylona, uśmiech figlarny, wzrok wręcz niewinny i pytający. No i  palec wskazujący trzymany w ustach. Widać, że czekolada jest pyszna. Niby nic, zadowolony cukiernik z dużą czekoladą. Ale pyta jakby. Prowokuje wręcz kokieteryjnie. Podoba się? Co ty na to? Skusisz się? Przekroczysz granicę? Będziesz mój?

 

          Kiedy w księgarni znalazłem książkę Krzysztofa Millera kupiłem ją bez zastanowienia. Krzysztof Miller to fotoreporter dużej gazety. Książka opowiada o jego wyjazdach w różne regiony świata i o fotografowaniu tego co tam spotkał. Książka to poruszająca. Książka która powinna być lekturą obowiązkową w liceum. Powinna być lekturą obowiązkową każdego człowieka. A jeśli nie cała książka to kilka rozdziałów, reportaży. A jeśli nie kilka to jeden. Książka ma tytuł „13 wojen i jedna”. A ten szczególny rozdział dotyczy Kongo, a w zasadzie głodu w Kongo. Czyta się go w ciszy, która narasta. Myślę tu o ciszy wewnętrznej. Myślę o zdaniach, które bolą. „To postój bez słów, bo każdy wie po co tędy jedzie. Słowa są niepotrzebne. Milczymy pełni szacunku dla historii, po które tu przyjechaliśmy.” Myślę o słowach, które kłują. „Po tym co widziałem w Kongu. W Burundi. W Sudanie Południowym. Dziś nie jem łapczywie. Nie chapię. Nie wpierdalam. W ogóle mało jem. ... Po afrykańskich doświadczeniach jedzenie dla mnie to święto.” Dopełniają te reportaże zdjęcia. Nie jest ich wiele. A ten o Kongu zawiera jedno zdjęcie wyjątkowo poruszające, przyprawiające o ciarki. Trzech niemal nagich, półprzytomnych, ciemnoskórych, czekoladowych chłopców, a w zasadzie trzy szkielety bo tyle z nich zostało, siedzi na pudle po produktach z pomocą humanitarną z logiem Unii Europejskiej. Każdy po swojej stronie pudła przystawionego do ściany. Każdy siedzi po swojemu. Tektura nie zarwała się pod ich ciężarem. Wypróżniają się do niego.

 

          No to teraz wróćmy do zdjęcia cukiernika i jego dzieła. Niby nic, zadowolony cukiernik z wyjątkowo dużą czekoladą. Ale pyta jakby. Podoba się? Co ty na to? Skusisz się? Przekroczysz granicę? Będziesz mój? Oblizuje palec z czekolady. Kusi.

Jak to było? „Liberty Enlightening the World”? Czyja wolność? Co robi? Czyj świat?

Nigdy i nigdzie tego zdjęcia bym sobie nie powiesił. Przywołuje moje sytuacje kontrastowe z negatywnym zabarwieniem emocjonalnym. A jak na nie spojrzę to mnie mdli.

 

 

...

 

 

 

 

 

          Jednak ... lubię czekoladę. I tą gorzką i tą mleczną i tą białą i tą z orzechami. I lubię jeszcze budyń czekoladowy i lody czekoladowe. I lubię też banany w czekoladzie. I lubię ptasie mleczko. To mnie nie mdli. Nie mdli mnie też moja hipokryzja.

 

Przemysław Spych

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›