No i co?

2013.03.20

 

     Jest takie stare czarno białe zdjęcie skomponowane idealnie, na którym pewien człowiek patrzy na mnie dziwnie. Fotografia przedstawia w sumie trzy osoby, ale tylko jedna patrzy na mnie tak dziwnie, że czuję się zakłopotany.

 

     Ten człowiek patrzy na mnie tak, jakby sytuacja w której się znalazł była dla niego nierealna, choć wszystko wskazuje na coś wręcz przeciwnego. To trochę tak, jakby na środku asfaltowego ruchliwego skrzyżowania z trąbiącymi autami, poganiającymi się nawzajem kierowcami  i dzwoniącymi tramwajami ustawić wygodny fotel  i zacząć czytać w zadumie powiedzmy coś takiego: „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, Wóz nurza się w zieloność  i jak łódka brodzi; Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, Omijam kolorowe ostrowy burzanu.” Jest w tym coś nierealnego. Coś jest nie na miejscu. No i na tym zdjęciu jest właśnie coś niesamowitego w spojrzeniu tego jednego człowieka. On jest po prawej stronie kadru i patrzy mi prosto w oczy. Patrzy jednak w pewnym sensie „spode łba” jak to się mówi. Pyta się mnie tym spojrzeniem tak: „No i co?” A ja nie wiem co mam mu odpowiedzieć. Ja czuję się zakłopotany, może nawet zawstydzony. Patrzę na to zdjęcie i gdy napotykam jego wzrok, to mam wrażenie jakbym przejeżdżał obok jakiegoś poważnego wypadku samochodowego. Są ranni, jest krew, ktoś stracił życie, albo ono z niego uchodzi. Tworzy się korek, bo wszyscy zwalniają i chcą popatrzeć, chcą zobaczyć krew, chcą zobaczyć kogoś, kto stracił życie, albo kogoś, z kogo ono uchodzi. Będą uważali, że otarli się o śmierć. Potem będą o tym opowiadać.  A jeśli napotkasz jednak wzrok kogoś, z kogo życie uchodzi to on cię tym wzrokiem spyta: „No i co?”

 

     Zdjęcie zrobił w 1928 roku pewien ekscentryczny podróżnik, botanik i fotograf Joseph Rock. Urodził się we Wiedniu w 1884 roku. Emigrował do Stanów Zjednoczonych w 1905 roku, a w dwa lata później znalazł się ostatecznie na Hawajach, gdzie poświęcił się botanice. Lata 1922 – 1949 spędził na licznych wyprawach w południowo – wschodnich Chinach i w Tybecie, studiując florę oraz poznając ludzi, ich kulturę i języki. Nierzadko podczas wypraw podróżował w lektyce, a na wyposażeniu obozowiska miał nawet wannę.

 

     Na tej fotografii są trzy klęczące pod obdrapaną ścianą postacie z długimi, zaniedbanymi, skołtunionymi włosami. W  łachmanach i wielkich drewnianych dybach założonych na szyje. Zza tych kwadratowych dyb o wymiarze metr na metr lub nawet więcej niemal ich nie widać. Jedna postać podtrzymuje dyby dłonią, druga dwoma.  Te dyby uniemożliwiają im samodzielne jedzenie i mycie. To więźniowie wyciągnięci do tego zdjęcia z lochów chińskiego więzienia. Mordercy pochwyceni  i skazani. Może nawet czekają na egzekucję? Ten z prawej właśnie się na mnie patrzy. Tylko on patrzy. Spode łba, pozostali mają spuszczone głowy. Jest upokorzony, zmęczony i brudny. Spojrzenie ma jednak bystre. I on właśnie pyta mnie bezgłośnie tak: „No i co?” A ja nie wiem co mam mu odpowiedzieć. Może kiedyś będę wiedział.

 

     Fotografia opublikowana została po raz pierwszy w magazynie National Geographic w 1988 roku, pięćdziesiąt lat po jej wykonaniu, a w 2001 roku znalazła się na liście stu najlepszych fotografii NG.

 

Przemysław Spych

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›