Zapach skoszonej trawy.

2013.05.15

         

          Lubię zapach skoszonej trawy. Skoszonej, schnącej trawy. Maj to czas pierwszych sianokosów. Na łąkach pojawiły się kopy siana. W ruch poszły maszyny rolnicze. Wiele lat temu byłem kilkukrotnie podczas wakacji szkolnych na Pojezierzu Drawskim. Grupką kumpli ze średniej szkoły jeździliśmy do rodzinnej miejscowości kolegi z klasy. Tam poznaliśmy z kolei jego kumpli i narodziły się z tych wyjazdów długotrwałe przyjaźnie. Jeden z tych kolegów, Marek, pomagał ojcu na polu przy różnych pracach rolnych. Jego tata miał Ursusa, chyba trzysta trzydziestkę.

 

     Pamiętam, że któregoś razu tym Ursusem orali. Z wielką frajdą brałem w tym oraniu udział. Jako szesnastoletni młodzieńcy pełni fantazji i doskonałego samopoczucia jeździliśmy we dwóch po polu traktorem i oraliśmy. W zasadzie była to podorywka, czyli nieco płytsze zagłębienie lemiesza pługu w glebie. Nauczyłem się wtedy różnych przydatnych rzeczy, między innymi właśnie tego, czym się różni orka od podorywki. Na tym traktorze byliśmy prawdziwymi facetami. Przepraszam, czuliśmy się prawdziwymi facetami. Powierzono nam do wykonania męskie zadanie i oczekiwano jego wykonania. Bez gadania, bez pomocy, bez słowa. Tak po prostu. Udzielono nam wtedy tylko jednej wskazówki. Ojciec Marka powiedział coś w rodzaju: „uważajcie, bo przy drodze pole strome jest”. Dorośli mieli inne prace w gospodarstwie.

 

          Pojezierze Drawskie to przepiękny region. Urokliwy. We wspomnieniach mam czyste jeziora, rzeki, strumyki, źródełka, lasy i pagórki. Pola uprawne w związku z tym nie są płaskie jak stół, czasem leżą na dość ostrym terenie. No i my podczas tej naszej orki zastanawialiśmy się, czy najostrzejszy fragment zbocza traktorem brać frontem, czy bokiem? Jak frontem, to się może przewrócić w tył. A jak bokiem to możemy leżeć na boku. Wybraliśmy opcję ataku frontalnego.

 

           Na końcu pola Ursus stanął dęba. Podniosło nam przednie koła, że hej. O mały włos leżelibyśmy pod ciągnikiem. Strachu najedliśmy się solidnie. Strach ten był prawdziwy. Wtedy nie było gier komputerowych, nie można było mieć „kolejnego życia” i zacząć grę od początku. To nie były wirtualne wyścigi samochodów z ich rozbijaniem o bandę toru, albo dachowaniem w rowie. To była nasza prawdziwa praca, prawdziwa męska przygoda z prawdziwym ryzykiem, które podjęli niedoświadczeni chłopcy pełni zapału. Pełni chęci stanięcia na wykonania zadania. Przez to jedno ryzykowne doświadczenie znaleźliśmy się obaj nagle na wyższym poziomie drogi do męskości, do dorosłości i do odpowiedzialności. Oczywiście wtedy nie byliśmy tego świadomi. Zdobyliśmy doświadczenie. Męskie, nie chłopięce. Pamiętam, że wycofaliśmy ciągnik i ten trudny fragment pola zaorał tata Marka. Nie mam pojęcia jak to zrobił, po prostu wsiadł na Ursusa i zaorał. My byliśmy wystraszeni ale i dumni.

 

          Wypadki w rolnictwie są dość częste, również te z udziałem dzieci. Biorąc pod uwagę rodzaj urządzeń jakie pracują przy żniwach, czy w obejściach gospodarstw, to wypadki nierzadko należą do ciężkich. Dzieci pomagają przy pracach, albo po prostu bawią się nieopodal zapominając o wszystkim co dookoła. Chwila nieuwagi i ... tragedia gotowa. Była rączka, nie ma rączki. Była nóżka, nie ma nóżki. Było dziecko, nie ma dziecka. Snopowiązałka, młockarnia, pas transmisyjny i w końcu kosiarka rotacyjna. Aż ciarki po plecach przechodzą. Moment. Sekunda. Nawet nie zdążysz krzyknąć. Ciach. Krzyk jest potem.

 

          Teraz fotografia. Kolorowa fotografia stołu operacyjnego. Na tym stole leżą nóżki. To bardzo małe nóżki. Prawa nóżka odcięta pod kolankiem. Lewa nóżka odcięta nad kostką. Delikatnie podwinięte paluszki, malutkie piętki. Prawa nóżka skierowana w lewo. Lewa nóżka skierowana w prawo. Nóżki wyglądają trochę koślawo, nienaturalnie, bo przecież leżąc na plecach z wyprostowanymi nogami nie jesteśmy w stanie położyć stóp na bokach, skierowanych do środka. Kawałek dalej leży na stole reszta dziecka. Wszystkie trzy części małej dziewczynki przygotowane są do operacji. Rany zaszyte są prowizorycznie. Lekarze będą próbować przyszyć nóżki. Będą łączyć naczynia krwionośne, nerwy, mięśnie i ścięgna. Będą zespajać kości.

 

          Trzyletnia Róża bawiła się na podwórku. Pląsała, może śpiewała, może nawet tańczyła sobie. Może miała lalkę i czesała jej włosy. Gdy w ułamku sekundy maszyna obcięła jej nóżki musiała nagle upaść, może usiąść. Przerażona zobaczyła co się stało, poczuła ból, zaczęła krzyczeć i zapewne po chwili z upływu krwi albo z bólu straciła przytomność. Tata albo mama usłyszeli krzyk, może widzieli ten krytyczny moment. Może drgnęli, żeby zareagować. Ale już za późno było. Stało się. Potężna dawka adrenaliny natychmiast uwolniona została do organizmu, ciśnienie krwi nagle wzrosło. Szok. Tata bierze malutką Rosę na ręce. Co z nóżkami mam zrobić? – pomyślał. Dziecko nieprzytomne i krwawiące przelewa mu się przez ręce. Co zrobić z nóżkami? Ojciec bezradny zaczyna tamować krwawienie, zaczyna uciskać nóżki. Zaczyna krzyczeć. Aaaaaa! Matka płacze. Łapie się za głowę. Zaczyna wołać pomocy. Nóżki cieplutkie jeszcze. Ale stygną. Bledną z każdą chwilą. Nie ma czasu. Ktoś dzwoni po pogotowie. W końcu lekarz, szpital. Płacz. Smutek. Dramat się zaczął. Może obwinianie. Kurwa, jak to się stało?

 

          Rodzice siedzą na szpitalnym korytarzu na odrapanych krzesłach pod odrapaną ścianą ze spuszczonymi głowami i płaczą. Co chwila zalewają ich silne emocje. Chcą krzyczeć. Jest bezradność. Jest afekt. Co będzie dalej? Tak to mogło wyglądać.

 

          Zdjęcie wykonał Walery Kristoforov w maju 1983 roku w Rosji. Równo trzydzieści lat temu. Najprawdopodobniej w czasie sianokosów. Jest ono niezmiernie sugestywne. Stół operacyjny i trzy części małej, trzyletniej dziewczynki. Prawa nóżka odcięta pod kolankiem. Lewa nóżka odcięta nad kostką. Kawałek dalej leży reszta dziecka. Z innych zdjęć wiemy, że lekarzom udało się przyszyć nóżki. Udało się przywrócić krążenie. Ale Róża musiała przejść długą rekonwalescencję. Do pełni sprawności na pewno nigdy nie wróciła. Jest też takie zdjęcie jak dziewczynka stoi na swoich przyszytych nóżkach pochylona nieco do przodu i podtrzymywana jest przez pielęgniarkę. Ubrana jest w czerwoną bluzeczkę z białym kołnierzykiem i białymi guziczkami. Na nóżkach ma granatowe spodenki. Blondyneczka z krótkimi prostymi włoskami patrzy prosto w obiektyw aparatu i uśmiecha się nieśmiało. Zobacz, zobacz, stoję, sama – zdaje się mówić. Taka mała a tyle mnie nauczyła tym uśmiechem. Przeszkody w życiu? Cóż to takiego? Ja też się do niej uśmiecham.

 

          Lubię zapach skoszonej trawy. Skoszonej schnącej trawy. Aż mam ochotę położyć się na łące pod brzozą, poddać się wiatrowi i patrzeć na chmury.

 

Przemysław Spych

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›