Trochę polityki w fotografii

2012.05.29

 

     Będziemy pracować do 67 roku życia. To pewne. Kłótnie w parlamencie i protesty społeczne na nic. Osobiście pomysł ten, a w zasadzie konieczność popieram z powodów obiektywnych i dla mnie logicznych. Żyjemy statystycznie dłużej, pracować też musimy dłużej.  Podkreślam, że to mój punkt widzenia.  Inną, raczej śmieszną sprawą jest wymiar emerytury jaki osiągniemy. Nie wrzucałbym jednak obu spraw do jednego worka. Nie wrzucałbym do tego worka także sprawy zdrowia, lub jego utraty i możliwości wykonywania pracy. Podkreślam, wykonywania pracy, a nie wykonywania konkretnego zawodu. Rozwiązać trzeba te kwestie raczej oddzielnie. Ale chciałem skoncentrować się na pracy, a nie na żartowaniu z emerytur obywateli. 

     Leżałem kiedyś w szpitalu na toksykologii. Siedemdziesiąt dwie godziny leżałem podłączony do kroplówki. I szlag mnie trafiał już dnia drugiego. Wbrew zakazowi wstałem, potajemnie kroplówkę powiesiłem na stojak i sprawdzałem czy klamki przy wszystkich oknach na długim korytarzu działają. Żałowałem, że nie mam śrubokrętu. Przydałby się. Oczywiście były telewizory na monety, ale … ile można się gapić.

     Już wyobrażam sobie siebie jak po tygodniu siedzenia przed telewizorem zaczynam mieć permanentnie otwarte usta, a z kącików warg kapie mi ślina. Po miesiącu serialowego szaleństwa zauważalne zaczyna być zmniejszenie masy mózgu. Wpadam w końcu w trans. Po dwóch miesiącach przygarbiam się. Po trzech przestaję wychodzić na zakupy. Jedyna korzyść to fakt, że schudłem. Po kolejnym miesiącu zanikają mi mięśnie nóg i po zakupy chodzi mi sąsiad. Na liście zakupowej pojawiają się produkty z kolorowych reklam. Po pół roku muszę korzystać z laski. Od siedzenia w fotelu pojawia się niedokrwienie kończyn dolnych. Oczy słabną i muszę przybliżyć się do ekranu. Po roku nie sprzątam, a w domu śmierdzi bo nie mam siły się myć. Seriale pokrywające się nagrywam i oglądam nocami. Nie przegapiam fascynujących i pouczających bloków reklamowych. Za następne pół roku masa mojego mózgu zmniejszyła się o jakieś trzydzieści procent, co przejawia się wyłączeniem funkcji wyższych. Pojawiły się zakrzepy w żyłach nieużywanych nóg. Ale jest sukces społeczny. Staję się obywatelem idealnym w społeczeństwie konsumpcyjnym. Żądzę telewizorem, a przynajmniej tak mi się wydaje, siedzę na tyłku i nie kombinuję, przyjmuję wszystko co mi podadzą przez ekran. Zagłosuję na wskazanego kandydata, kupię niepotrzebną rzecz.  W końcu jeden z zakrzepów urywa się i trafia tam gdzie nie powinien. Umieram. W karcie zgonu wpisują mi bezpośrednią przyczynę śmierci. Nicnierobienie.

     Nicnierobienie to dramat, ale … ktoś może mieć inne zdanie.  Ale czy ja nie umarłem nieco wcześniej zasiadając do nicnierobienia? Co będę robił jak będę miał sześćdziesiąt siedem lat? Mam pewne plany. Ale zgodnie z powiedzeniem, że jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach, powinienem powiedzieć – nie wiem. Może zajmę się różami, albo kotami norweskimi. Chcę coś robić. Nicnierobienie to dla mnie dramat. Ja nawet nie lubię czekać na cośrobienie.

     Powoli przechodzę do fotografii. W szczenięcych latach miałem w szkole kolegę, którego wujaszek był baletmistrzem. Nie wiem, czy mijam się z prawdą, ale ta grupa zawodowa na emeryturę przechodzi dość szybko.

 

(...) Cały esej zamieszczony został w książce "Wyobraź sobie...".

 

Przemysław Spych

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›